Kłamczucha
Autor Małgorzata Musierowicz
Dodane przez ♀centka (☆)
Forma powieść
Gatunek literatura dziecięca/młodzieżowa
Tagi
ekranizacja,
Jeżycjada,
Jeżyce,
Poznań,
Ustka,
poligrafia,
opiekunka do dziecka,
pomoc domowa,
przebranie,
mistyfikacja,
miłość,
pierwsza miłość,
Robert Rojek,
Robrojek,
nauka,
szkoła,
Pawełek,
Danka,
ofelia,
nastolatki,
Aniela,
Anielka,
Kowalik,
Mamert,
kłamstwo,
bujda,
oszustwo,
aktorka,
aktorstwo,
hamlet,
młodzież
Pokaż podobne
Od wydawcy
W tej chwili nie jest dodana notatka od wydawcy
Dodaj notatkę od wydawcy
Opinie i recenzje
Książka ta jest po prostu strzałem w dziesiątkę. Czytając ją popłakałam się ze śmiechu.
Główną bohaterką jest Aniela, która zakochuje się na śmierć i życie w chłopaku, z którym spędziła kilka godzin. Dla niego wyprowadza się z Łeby do Poznania, gdzie rozpoczyna naukę w liceum poligraficznym, ucząc się zawodu, który kompletnie jej nie interesuje. Na miejscu okazuje się, że jej wybranek ma dziewczynę!
Na skutek różnych zabawnych okoliczności Aniela w przebraniu rozpoczyna pracę pomocy domowej w domu swojego ukochanego. Wcielanie się w rolę Frani, "wsiowego garkotłuka", przychodzi Anieli bez trudu. Ma ona bowiem nadzwyczajny talent aktorski, a poza tym jest... Kłamczuchą. Do tego co nakłamie, to zapomni...
W powieści pojawiają się też dzieci, dzięki którym poziom humoru w utworze wzrasta jeszcze bardziej. Urocza parka - Tomcio i Romcia - sprawiają tyleż kłopotów, co uciechy.
Krótko mówiąc, lektura pierwszorzędna na jesienną chandrę i nie tylko!
Dodaj recenzję
Cytaty
Wielkie historie miłosne mogą nie mieć końca. Ale co muszą mieć nieodzownie – to początek.
– Czy biedronka ma uszy? – spytała Romcia, celując palcem wskazującym w Anielę.
Zaskoczona Aniela przyjrzała się dokładnie stworzeniu, które stało tuż przed nią, czekając surowo na odpowiedź. Romcia miała błękitne oczy i wodziła nimi chłodno i obiektywnie po twarzy gościa.
– Nie wie – mruknął Tomcio, szturchając siostrę łokciem. – Tak też myślałem.
Od odpowiedzi najwyraźniej mogło wiele zależeć. Aniela zdecydowała się w jednej chwili.
– Biedronka nie ma uszu – odparła stanowczo. – Ale wcale tego nie żałuje. Gdyby miała uszy, zamęczyłby ją huk odrzutowców.
Dzieci spojrzały po sobie.
– Dobrze mówi.
– Dobrze. Sympatyczna, okulary ma.
– I zeza.
Jedna panna drugiej pannie gotowała w wannie...
Jedna krowa drugiej krowie przylała po głowie.
Jedna lalka drugiej lalce odgryzła palce.
Jedna myszka drugiej myszce deptała po kiszce.
Ciasteczka są pyszne, ale zdecydowanie zbyt tuczące.
Naprawdę ciekawe, że ludzie połkną każdą bajeczkę, jeśli im sieją poda w sposób wiarygodny.
O ileż łatwiej jest być dobrym, kiedy się jest lubianym.
Pan jest moim stryjkiem, wujku!
Sumienie dokucza, kiedy człowiek wykracza poza przyjęte przez siebie zasady. A więc wszystko jest kwestią przyjętych zasad.
Może trzeba mi było zostać rybakiem (...)! Jest to zawód, przy którym można się wyżywić, w przeciwieństwie do chirurgii.
Ostatnio widziałem go ze sto lat temu, na weselu naszej ciotki. Kompletnie się wtedy ur... to jest, świetnie się wtedy bawiliśmy.
Dziadziuś niedługo będzie miał dziecko. Ma taki duży brzuch.(...) Urodzi takiego malutkiego dziadziusia, hi, hi. W okularkach.
– Jedna małpa drugiej małpie... – ryknął pod oknem Tomcio i raptownie umilkł, albowiem nie umiał znaleźć rymu.
Tata mówi (...) że nie wolno ludzi oszukiwać dla ich dobra. Jak ktoś oszukuje ludzi dla ich dobra, to zawsze to jest dla jego dobra, a nie ludzi.
Jedna babcia drugiej babci napluła do kapci.
Jedna kura drugiej kurze wisiała na rurze.
Jedna myszka drugiej myszce deptała po kiszce.
Jedna siostra drugiej siostrze napluła na ostrze...
Jedna wrona drugiej wronie dała po ogonie...
Jedna żabka drugiej żabce smarkała na czapce...
Miała baba żyrafę, żyrafę, wsadziła ją pod szafę...
I jazda mi stąd. Bawić się, dzieciństwem cieszyć! Bo powiem tacie!
Raz oszukane dziecko straci wiarę we wszystkie prawdy, jakie mu wpajamy. I w przyszłości zawsze nieufnie będzie się odnosiło do tego, co mu powiemy. Mało tego, z podejrzliwością będzie czytało podręczniki i gazety, z niewiarą oglądać będzie nawet dziennik telewizyjny. Stanie się młodym sceptykiem.
Wasza pani się nie uwzina z powodu kwiatów (...).
Albo się maluje, albo się sprząta (...). Życie jest pasjonujące i żal tracić czas na głupstwa.
I kto to powiedział, że dzisiejsze dziewczyny są mądrzejsze i bardziej niezależne niż te sprzed pół wieku. Różnicie się od nas tylko niechlujstwem w ubiorze. No i rzecz jasna, rodzajem aspiracji zawodowych, jeśli je w ogóle macie.
(...) kłamstwo wyłazi na wierzch prędzej czy później. To tak jak ze zbrodnią doskonałą: nie ma jej podobno, bo zbrodniarz nigdy nie potrafi przewidzieć wszystkiego. Zresztą, nikt z nas nie potrafi przewidzieć wszystkiego i może wobec tego życie proste i uczciwe jest najbardziej wskazane.
Uczyłam przez czterdzieści lat i wierz mi, że na emeryturę przeszłam z radością. Byłam zmęczona.
(...) dobro jest zaraźliwe. Każdy człowiek ma wrodzony pęd do dobra, do doskonałości.
Sam nie lubię zarozumialców, ale z drugiej strony, jeśli ktoś mówi o sobie same najgorsze rzeczy, to ja się zaraz robię podejrzliwy.
Życie jest skomplikowane.
(...) bywają godziny, które znaczą więcej niż lata.
Ja się już dawno nauczyłam, że życzliwość rodzi życzliwość i że największa radość to dawać radość innym. Nie można żyć, myśląc tylko o sobie.
Aniela była już Hamletem. Czuła owo szczypiące powietrze i z lękiem oraz nadzieją czekała przybycia Ducha. – Która godzina? – spytała.
Hajduk spojrzał na zegarek.
– Wpół do piątej – odparł.
– „Dwunasta dochodzi”, baranie! – syknął Pawełek, który w kostiumie Ducha czatował za kulisami.
– Cholera – mruknął Hajduk, chory z, tremy. Potrząsnął ręką z zegarkiem i dodał ponuro: – Dwunasta dochodzi. Zbliża się zatem czas, o którym widmo zwykło się jawić.
– Chciałbym z tobą siedzieć w jednej ławce.
– Dlaczego?
– Bo nosisz okulary (...). Okularników zawsze sadzają blisko. A ja mam swoją teorię na temat pierwszych ławek. Pierwszoławkowców nikt o nic nie podejrzewa.
– Dlaczego ja tak nienawidzę mleka? – spytał z nagłą ufnością, biorąc Anielę za rękę i poważnie patrząc jej w oczy.
– Może dlatego, że jest bardzo pożywne – wytłumaczyła mu Aniela.
– A to możliwe – zgodził się chłopiec.
– Dlaczego nie masz na nosie okularów?
– Pytanie! – powiedziała Aniela.
– Przecież w okularach wyglądasz równie dobrze, jak bez nich.
– Wyglądam w nich zupełnie inaczej. On mógłby mnie nie poznać. Widział mnie zawsze bez okularów. Powiedział, że mam oczy bezbronne jak sarenka.
– Coś w tym jest (...). Słynne łagodne spojrzenie krótkowidzów, co?
– Dlaczego nie wolno mi kłamać? – spytała wreszcie [Aniela] żałosnym głosem. – Dlaczego, no, dlaczego wszystkim wokół wolno, a mnie nie? Dlaczego tylko ja mam być prawdomówna? Wujek nie myśli, że to jest wystawianie się na cel? Jasne jest chyba, że jeśli ktoś tu oberwie, to nie ci, którzy kłamią, tylko ja.
– Bzdury – warknął Mamert. – Tu nie o to chodzi, kto oberwie. Tu chodzi o to, żebyś nie dołączała do ich stada. Tu chodzi o to, że jedynym ratunkiem dla ciebie jest mieć swój własny moralny pion, swoje własne wewnętrzne światło, i jeśli nawet trochę oberwiesz po głowie, to masz się tego nie bać, rozumiesz? Bo lepsze to, niż żeby cię wdeptano w błoto.
– Dlaczego Ziemia musi być magnesem? – spytała nagle Romcia (...).
– Pijcie no mleko! – wykręciła się od odpowiedzi Aniela.(...)
– Ha, znowu nie wie.
– Człowieku! – powiedziała Romcia. – Oni nic nie wiedzą.
– Niby tacy mądrzy – dorzucił Tomcio nie za głośno. Zaśmiali się oboje dość ponuro.
– Strasznie przemądrzałe z was dzieci. Uczyłam się tego w szkole, kiedy wy jeszcze pełzaliście po podłodze – oświadczyła Aniela.
To ich wzięło. Goście mamy i taty na ogół odzywali się do nich uprzejmiej, jeśli nie wręcz słodko. Dwie pary oczu łysnęły pytająco przy kolejnym pytaniu Romci.
– Naprawdę wiesz o tym, że gdyby nie magnes, tobyśmy pospadali?
– Jasne – mruknęła Aniela i dodała tonem zachęty: – Pij, chłopcze, mleko. Mleko ma dużo magnezu.
Informacja podziałała na Mamerciątka z siłą pioruna. Zmartwieli wprost na swoich krzesełkach.
– Naprawdę?!
– Jasne.
Tomcio z przerażeniem odsunął swój kubek.
– Znów to samo – powiedział do siostry, – Ukrywają przed nami.
– Magnezu! – powtórzyła Romcia z nabożną zgrozą.
– Może zawiera coś jeszcze. Wiedziałem tylko o wapniu.
– Dorota ma palto – dyktowała ciotka Lila (...). Napisałeś?
Tomcio wydał dźwięk potakujący i podrapał się długopisem po policzku, znacząc przy tym niebieską krechę na jego różowej okrągłości.
– Pokaż – ciotka Lila podeszła do stołu. Ujrzała nierówne kulfony formujące się w zdanie: „Dorota ma jelito”. – Tomasz! Jakie znów jelito?!
– Grube – mruknął syn chirurga.
– Dlaczego nie piszesz tego, co ci dyktuję?
– Bo sama ciocia mówiła, że nieważne, co się pisze, tylko jak.
– Bzdury! Nie mogłam mówić czegoś podobnego – obruszyła się starsza pani. – Dorota ma palto, palto, rozumiesz? A wiesz, dlaczego: ma palto, a nie: ma jelito?
– Bo idzie jesień – odparł Tomcio ze zniechęceniem. W ciągu dwóch miesięcy nauki szkolnej przekonał się, że ilekroć go pytano o przyczynę jakiegoś zjawiska, zawsze miała ona związek z nadejściem jesieni. Tym razem jednak nie trafił.
– Co ma jesień do tego? – zdziwiła się ciotka Lila. – Dorota dlatego ma palto, żebyś ty się nauczył pisać. Proszę: Dorota ma palto. To palto Inki.
– Ja nie rozumiem – zirytował się Tomcio. – Wspólne mają czy co?
– Ty nie filozofuj, ty pisz. Nieważne, co się pisze, ważne jak.
– A widzi ciocia.
– Tomasz, ja z tobą oszaleję! – ciotka Lila została przyłapana na gorącym uczynku i to ją zirytowało. – Powtarzam, nie zadawaj głupich pytań, tylko pisz: Dorota ma jelito.
– Palto ma...
– Znów przekręcasz! Milcz! I pisz! Dorota ma jelito. To jelito Inki. Napisałeś? Czego się śmiejesz?
– Hi, hi, ciociu, a jak się pisze: „syjamskie” czy „sjamskie”?
– Halo! – wrzeszczał Mamert do słuchawki. – Halo, czy to ty, Józek?
– Przbrzpsz – odpowiedziano mu z oddali;
– Co?!
– Przbrzpsz, przbrzpsz! Przbrzpsz!
– Proszę przekręcić przez zero! – zawołał Mamert uprzejmym głosem.
– Sam se przekręć – zaproponowała słuchawka.
– No, nareszcie! To ty, Józek?
– Nie, to nie ja – odpowiedział chrapliwy, bezpłciowy głos w eterze. – To znaczy ja, ale nie Józek.
– Mogę zamieszkać w pokoju po studencie!
– Co?! – zdumiała się Tosia (...). – Nie do wiary!
– Dlaczego nie do wiary?
– Ciocia go bardzo lubiła. Mieli wspólny język, jeśli chodzi o poetów symbolicznych.
– Mam płacić pięćset złotych miesięcznie.
– Student płacił osiemset! (...) Jak ty tego dokonałaś?!
– Który to ten pokoik? (...)
– (...) tamte [drzwi] są twoje. Możesz od razu przywiesić sobie tabliczkę: „Aniela Kowalik, hipnotyzerka i cudotwórczyni”.
(...) to, co mówiłam o pani obrazach, to szczera prawda.
– Być nie może. Czy ty w ogóle uznajesz coś takiego jak szczera prawda?
– No, rzadko, szczerze mówiąc.
– Podoba mi się twoja szczerość, choć nieczęsto ją eksponujesz.
– Bo kłamstwo się opłaca.
– (...) Ale istnieje też przysłowie, że kłamstwo ma krótkie nogi.(...)
– Stare przysłowia (...) też się dezaktualizują. Kłamstwo ma już nogi nie tylko długie, ale i silne. Nie mówię tu o małych kłamstewkach jak moje. Mówię o kłamstwach na skalę dużo większą. O kłamstwach, które wprost zapierają dech. Przy takich kłamstwach prawdomówność to donkiszoteria.
– Donkiszoteria nie jest zła – rzekła ciotka Lila.
– Jest więcej niż zła – zaoponowała Aniela. – Jest głupia.
– Tosiu, po kim to dziecko dziedziczy talent do zbijania forsy? Bo że nie po mnie i nie po tobie, to pewne.
– Wyrodek – powiedziała Tosia czule, a Tomcio uśmiechnął się do niej szczerbatymi ustami.
– Wszystko grało, wszystko grało – wtrącił rozżalony Tomcio – dopóki nie przylazła Marzena. Ta wydra.
– Tomcio!!!
– No to nie wydra, a hydra – złagodziło dziecko, które było erudytą.
– Ja naprawdę zwariuję – powiedziała Tosia ze strasznym spokojem.
– I co było dalej? – zaciekawiło Anielę.
– Marzena poleciała z jęzorem – poskarżyła się Romcia. – Do mamy. Swojej.
– Nie z jęzorem – wtrącił Tomcio.(...)
– Poleciała po dychę – przypomniała sobie Romcia.
– Tak. Powiedziała, lecę po dychę. A jej mama pyta, na co ci dycha. A ona, że do wypożyczalni. To jej mama przyleciała tu. Z jęzorem.
– Mama Marzeny jest...
– Romcia!!!
– Jest hydrantem.
– Wcale nie – rzekł Tomcio. – Mama Marzeny jest...
– Tomcio!!!
– Mama Marzeny jest wicedyrektorem.
– O, właśnie – jęknęła Tosia (...). – Mama Marzeny jest wicedyrektorem. Moim.
Aniela popatrzyła za nią z lekceważącym współczuciem. Biedaczka. Pranie, zmywanie, dzieciaki, mleko, guma do żucia i cały ten małostkowy balast... Czy jest doprawdy sens, żeby wykształcona kobieta traciła czas na dwoje tak nieciekawych istot jak Tomcio i Romcia? Tak, Tosia, choć dosyć sympatyczna, jest jednak bardzo ograniczona w swych aspiracjach życiowych. Co do Anieli, nie zamierzała wychodzić za mąż. „No, chyba że za Pawełka... w przyszłości...” – zaszemrał w jej podświadomości jedwabisty głosik utajonych pragnień.
Ciotka Lila (...) chichotała w kułak chyląc się wpół, jakby śmiech szkodził jej na wątrobę.
Czarne żywe oczy, iskrzące się wesoło zza grubych szkieł, patrzyły z lekka rozbieżnie i z lekka ironicznie. Czarne włosy otaczały jej głowę jak puszysta czapeczka i kończyły się krótkim, grubym warkoczem, ściągniętym gumką. Policzki miała Aniela różowe, nos spory i zawadiacki, a wyraz jej ust wskazywał na temperament wybuchowy i daleki od łagodności.
Wyglądała na kogoś, kto ma tak zwany charakterek.
Jeżeli naprawdę droga do serca mężczyzny prowadziła przez żołądek, to z całą pewnością mogła ona mieć również kierunek odwrotny; Aniela straciła serce mężczyzny z winy żołądka, który mu przepłukano.
Jeżeli prawdą jest, że mieszkanie świadczy o osobowości swego właściciela, to drugi pokój wystawiał ciotce Lili świadectwo zastanawiające. Pełen był mebli i optycznych dysonansów.
Marzenka zajęta była pokazywaniem Romci języka. Romcia zajęta była całkowitym ignorowaniem Marzenki. Tomcio zaś cichcem popluwał na puszystą wykładzinę podłogową.
Miała ambarasujący zwyczaj zapominania o tym, co zmyśliła lub skłamała.
(...) nic mężczyzny tak skutecznie nie drażni, jak wielkie pranie. Zwłaszcza gdy nie ma się pralki automatycznej ani najmniejszych szans na jej zdobycie.
Nie ma przeszkód dla prawdziwej miłości.
– O! Śliczne dzieci! – zachwyciła się Aniela nieco przesadnie. Tosia i Mamert wyglądali na speszonych. Komplement był szyty zbyt już może grubymi nićmi. Dzieci Kowalików były z pewnością inteligentne, sympatyczne i nie pozbawione nawet pewnego dziecinnego wdzięku, jednakże nikt, nawet rozkochana w nich matka, nie odważyłby się nazwać je ślicznymi. Pięcioletnia Romcia była płaskim, zezowatym stworzonkiem o kościstych kolankach i sztywnej konopnej czuprynie. Tomcio – lat sześć i pół – rudawy myśliciel, nałogowo ogryzający paznokcie, pozbawiony wskutek upadku na rowerze dwóch górnych mlecznych siekaczy – miał piegowatą, trójkątną twarz o wyrazie stanowczym i rozkojarzonym jednocześnie. Oboje ubrani byli w pasiaste koszulki i czerwone majtki. Oboje mieli rozległe brązowe strupy na kolanach. Poza tym, po kilku godzinach spędzonych w świeżo zmoczonym deszczem ogródku, oboje byli strasznie, kompromitująco brudni.
Romcia (...) przejawiała spory ciąg w kierunku damskich rozrywek tego typu. „O, wieczna płci niewieścia” – mawiał wylękły ojciec, widząc, jak jego córeczka z upodobaniem maluje sobie rumieńce lakierem do paznokci.
(...) tajemnica, która przestała być tajemnicą, przestaje jednocześnie być i ciężarem.
Wicedyrektor Dąbkówna machinalnie przyjęła wiązankę. Była to dla niej czynność nawykowa. Wicedyrektor tak często przyjmowała wiązanki, że weszło jej to po prostu w krew, tak jak podpisywanie dokumentów, zasiadanie na naradach i władcze rozmowy przez telefon. Nie wiedziała nawet, że przy okazji przyjmowania wiązanki na twarz jej wypływa sztucznie optymistyczny, krzepiący uśmiech. Dopiero gdy odłożyła kwiaty na brzeg chromowanego zlewozmywaka, pozwoliła wreszcie swej twarzy powrócić do normalnego wyrazu.
Aniela z zachwytem obserwowała tę bezwiedną grę mimiczną. Gdyby kiedyś zechciała zagrać działaczkę, wiedziałaby już, z jakiej to krynicy ma czerpać pełną garścią.
– Wszyscy są podli – mruknęła ze złością [Aniela].
– Skąd – powiedział Rojek, klepiąc ją po ręce. – To tylko wrażenie. Bo tych podłych bardziej widać. A my wszyscy jesteśmy mali, schowani w ich cieniu.
(...) wszystkie dzieci świata wydawały się jej [Anieli] identyczne i zupełnie nieciekawe. Często zastanawiała się, co ludzi tak zachwyca w tych małych, nierozgarniętych i prymitywnych istotach, które wrzeszczą, psocą albo siusiają w sposób nie skoordynowany, nie potrafią rozsądnie pogadać o niczym i na dłuższą metę są diabelnie męczące. Pół biedy, jeśli taki mały stworek jest pulchny, różowy, wesoły i gaworzący – dostarcza wtedy przynajmniej pewnych wrażeń estetycznych.
Zwierzenia rodzą zwierzenia.
pokaż wszystkie (63)...
Dodaj cytat
Powiązania
Brak powiązań z zewnętrznymi stronami.
Dodaj powiązanie
Komentarze
W tej chwili jest dodany żaden komentarz
Dodaj komentarz